Marzeniem moim był duży dom, w którym będziemy mogli się spotykać z naszymi przyjaciółmi, rodziną. Spełniliśmy je. Uwielbiam, kiedy w domu jest gwarno. Każdy robi to, na co ma ochotę, a wieczorami spotykamy się w kuchni. Często są to po prostu całe dnie spędzone w kuchni… Wspólnie gotujemy, pieczemy i rozmawiamy do bardzo późnych godzin. Wieczorne ognisko stało się już chyba tradycją.
Nasi przyjaciele są z nami od samego początku zmagania się z trudami życia nad Pośną. Dzięki nim zaszliśmy już tak daleko. Wspierają nas, są z nami wtedy, kiedy jest nam „pod górkę”, dzwonią, przyjeżdżają, pocieszają. Pomagają. Cieszą się z naszych sukcesów. Przeprowadzka bardzo zweryfikowała stare przyjaźnie. Zostali najważniejsi, którzy o nas nie zapominają pomimo dużej odległości.
Marek przyjechał do nas zaraz na początku, kiedy w kuchni nie było drzwi, na podłogach zalegało stare linoleum ew. kamienna posadzka, było jeszcze szaro i buro. Wszedł do domu i powiedział: jak dla mnie, to może nawet tak zostać, podoba mi się. Oczywiście wiele się od tego czasu zmieniło, nie posłuchaliśmy naszego przyjaciela, tylko dalej remontowaliśmy nasz dom
Grażynka – była tu pierwsza, spałyśmy w niewyremontowanym pokoju na materacach, wśród pudeł, w towarzystwie Jamala i Waltera (pozostałych zwierząt nie było jeszcze z nami). Szlifowałyśmy razem krzesła, wielką szafę, smażyłyśmy placki ziemniaczane na kaflowej kuchni.
Monika, Agnieszka, dwie wspaniałe kobiety, z którymi nasze drogi parę razy się rozchodziły. Ale jesteśmy razem i mam nadzieję, że już tak zostanie na zawsze. Co prawda dziewczyny się nie znają (choć ok. 20 lat temu z pewnością się poznały – w Łodzi rzecz jasna, chyba w La Stradzie…), to z pewnością do wspólnego spotkania na pewno kiedyś dojdzie.
Nie mogę tu oczywiście nie wspomnieć o mojej kochanej kuzyneczce z Tarnowa, Monice, która „z ekipą” potrafi i na dwa dni do nas przyjechać… Pogaduchom, wspominaniom nie ma końca. Są to cudowne chwile, szkoda tylko – że tak krótkie!
A ludźmi, którzy mobilizują mnie do pracy i każdy kontakt z nimi – mailowy bądź osobistym jest największym „kopem” do roboty, są Sylwia i Wojtek, starzy znajomi z czasów studenckich. Pierwszy raz byli u mnie, jak wracali z Bieszczad… Nie było to po drodze, wszak mieszkają w Łodzi…, ale chęć spotkania po latach była silniejsza niż zmęczenie wielogodzinną jazdą samochodem. Sylwia z Wojtkiem prowadzą dużą firmę: itdcollection.com. Zaopatrują mnie we wspaniałe papiery, a tym samym mobilizują do zagłębiania się w tajniki decoupagu. Zarażają mnie zapałem do pracy, są inspiracją do nowych pomysłów.